W 19-letnim życiu Maksa Żakowskiego to przełomowy rok. Za sobą ma maturę w koszalińskim II LO i niedawno zdobyte mistrzostwo Polski w kitesurfingu. Przed sobą początek studiów w akademii Morskiej w Gdyni i listopadowe kitesurfingowe Mistrzostwach Świata w Chinach.
Pływanie rozpoczął nie od „kite’a”, ale od żeglarstwa. – Ojciec zaprowadził mnie do Klubu Morskiego Tramp w Mielnie. Tam przez 10 lat trenowałem żeglarstwo, aż do momentu gdy kitesurfing miał stać się dyscypliną olimpijską. Wtedy nauczyłem się pływać na desce z latawcem. A ściśle rzecz biorąc, nauczył mnie tego dziadek, który uprawia ten sport. W zawodach zacząłem startować trzy lata temu – mówi Maks. Obecnie jest członkiem szczecińskiego klubu „Dobra Marina”, a pływa w barwach BlueCash Team. Zamiłowanie do sportów wodnych miał od dziecka. – Już w szkole podstawowej siedziałem wpatrzony w okno, gdy na zewnątrz wiał silny wiatr. Koledzy już wtedy wiedzieli, jak bardzo ciągnie mnie nad wodę – wspomina.
Od kuchni
Kitesurfing to sport podobny do windsurfingu. – Zawodnik ma do dyspozycji deskę i latawiec. Latawiec daje siłę napędową, podobnie jak w żeglarstwie żagiel. Pokładem jest dla nas deska i po prostu się ścigamy, tak jak na żeglarskich zawodach regatowych – tłumaczy Maks.
Dyscyplina ta różni się jednak od windsurfingu tym, że w inny sposób prowadzona jest deska – na krawędzi (jak w snowboardzie) a nie płasko (jak w windsurfingu). W podstawowym wyposażeniu, prócz deski i latawca znajduje się także tzw. bar, czyli drążek, który służy do sterowania latawcem. Drążek składa się z czterech lub pięciu linek długości około 25-27 metrów, które z jednej strony przymocowane są do trapezu (pasa, którym owinięty jest zawodnik), a z drugiej strony do latawca. Przygotowanie do startu rozpoczyna się od rozłożenia poszczególnych elementów sprzętu, zgodnie z kierunkiem wiatru (w razie silnych podmuchów należy zabezpieczyć sprzęt, przysypując go piaskiem). Następnie rozwiązuje się linki od baru; robi się to bardzo ostrożnie aby ich nie poplątać. Linki podczepia się do latawca zgodnie z odpowiednim oznaczeniem kolorów. Kolejnym etapem jest uruchomienie latawca. Do tego potrzebna jest pomoc osoby trzeciej, która trzyma latawiec i na znak startującego puszcza go na wiatr. W tym czasie zawodnik uczy się poprawnego trzymania baru i sterowania latawcem. Ostatnim elementem jest lądowanie, do którego także potrzebna jest pomoc kogoś, kto na znak zawodnika chwyci opadający latawiec.
Różny styl, różny sprzęt
– Żeby pływać rekreacyjnie wystarczy jeden latawiec i jedna deska. Potrzebna jest również pianka, bo woda w Bałtyku nie jest najcieplejsza. Jeśli ktoś chce się zajmować tym dalej, na przykład ścigać się, potrzebuje więcej latawców. Właściwie wystarczą trzy i inny rodzaj deski, ponieważ inne są deski do skakania, a inne do pływania na fali. Z tym związana jest jeszcze inna dyscyplina, tzw. freestyle, który polega na wykonywaniu skoków i tricków na desce, ale to nie ma szansy stać się dyscypliną olimpijską, bo nie ma możliwości ocenienia tego, kto zrobił lepszy trick – tłumaczy Maks.
Można więc pływać rekreacyjnie, można się ścigać, czy pływać w slalomie. Do tego odpowiednio dostosowywany jest sprzęt. – Latawce różnią się nieco kształtami, wybiera się je w zależności od tego, czy chcemy się ścigać, wysoko skakać, pływać na falach czy wykonywać tricki. Na początek jednak wystarczy jakikolwiek latawiec, byleby miał systemy bezpieczeństwa – mówi Maks. W najprostszym podziale można wymienić latawce pompowane stosowane na wodzie oraz latawce komorowe stosowane na lądzie i na śniegu. Do najpopularniejszych rodzajów desek należą deski typu twin-tip (symetryczne, o tym samym kształcie z każdej strony) oraz typu directional (deski kierunkowe), które swym kształtem przypominają te używane do windsurfingu. Stosuje się je do pływania na fali i wyścigów.
Pierwszy trening
Każdy kto chciałby rozpocząć przygodę z kitesurfingiem, powinien zwrócić uwagę na kilka spraw. – Przede wszystkim nie należy od razu kupować sprzętu a jedynie zapisać się do szkółki. Niestety w Polsce istnieją tylko dwa kluby kite’owe, w Szczecinie i Sopocie – mówi Maks. – Nie należy trenować samemu, gdyż jest to bardzo niebezpieczne. Rekord prędkości to około 100 km/h, ale podczas wyścigów osiąga się prędkość około 50 km/h. Nieumiejętne posługiwanie się sprzętem może stanowić zagrożenie dla zawodnika i innych. Każdy klub dysponuje wyposażeniem, więc na początku nie trzeba się o to martwić. Nauka rozpoczyna się zawsze „na sucho”, na plaży lub łące, z małym latawcem. Po godzinie lub dwóch na lądzie, wchodzi się do wody i ćwiczy się bez deski, tylko z latawcem, poznając na czym polega system bezpieczeństwa, bo każdy latawiec jest w niego wyposażony. Następnie dołącza się do tego deskę. Zawodnik uczy się wślizgów, zwrotów i skoków i to jest tak naprawdę koniec nauki. Praktykując zauważymy, czy to nam się podoba czy nie, i wówczas możemy kupić sprzęt i trenować z własnym wyposażeniem lub po prostu zrezygnować.
Udział w zawodach wiąże się z większym zaangażowaniem i opanowaniem odpowiedniej techniki. W kiteracingu technika to przede wszystkim umiejętne prowadzenie deski oraz praca latawcem. Oprócz prędkości ważny też także odpowiedni kąt płynięcia pod wiatr i z wiatrem, ponieważ w czasie wyścigu pływamy różnymi kursami. Taktyka natomiast zależy od wielu rzeczy, od tego co robią inni zawodnicy i od warunków pogodowych. Należy „czuć” wiatr, wiedzieć, jak zmienia swój kierunek, siłę i umieć to wykorzystać. Ściganie nie ma nic wspólnego z łapaniem fal, po prostu trasę wyznaczoną przez boję należy opłynąć jak najszybciej.
Polskie wybrzeże najlepsze
Zdaniem Maksa, Polska ma potencjał do tego, by kitesurfing się rozwijał. – Mamy pięć edycji Pucharu Polski, ale wiadomo, że trzeba jeździć także na większe, europejskie zawody. Na tego typu wyjazdy trzeba niestety mieć już większe pieniądze. Czasem, gdy pula nagród jest duża, wyjazd może się zwrócić. Mnie udało się pozyskać sponsorów i pieniądze od nich wystarczają na pokrycie wszelkich kosztów.
Maks podkreśla, że mimo licznych egzotycznych wyjazdów bardzo ceni pływanie nad polskim morzem. – Lubię pływać na Bałtyku. Wrzesień i październik to dwa najlepsze miesiące do trenowania. Czasem, gdy nad morzem wieje od brzegu bardzo silny wiatr i robi się niebezpiecznie, trenuję na jeziorze Jamno. Zimą natomiast wyjeżdżamy za granicę, ostatnio byliśmy na zgrupowaniu w Egipcie – mówi.
W swoich planach młody koszalinianin uwzględnia przede wszystkim kitesurfing. – Z roku na rok jest widoczny progres, małymi krokami idę do przodu. Udało mi się zdobyć drugie miejsce w Pucharze Europy w tym roku, a przede mną są Mistrzostwa Świata w Chinach, które rozegrane zostaną w listopadzie. Nie wiem, co poza sportem wydarzy się u mnie wraz z nowym rokiem. Ważne, że będę stale na morzu – podkreśla Maks.