TUC9231 poziom Kultura, Przyjemności

KALENDARIUM BEZSENSOWNEJ ZBRODNI

Nie zdziwię się, jeśli „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka” Cezarego Łazarewicza okaże się jedną z najważniejszych książek roku w Polsce – przynajmniej w kategorii non fiction. Z pewnością doczeka się wielu omówień i recenzji. Zasługuje na to. Ale niezależnie od opinii komentatorów warto po nią sięgnąć, by spotkać się ze świetnie opowiedzianą historią opartą na ogromnej pracy dokumentacyjnej, poruszającą a momentami nawet przerażającą.

 

przemyk_

Śmierć Grzegorza Przemyka była jedną z najgłośniejszych, ale i najbardziej bezsensownych zbrodni komunistycznych końcówki PRL-u. Maturzysta świętujący z przyjaciółmi na warszawskim Starym Mieście pierwsze zdane egzaminy został „zwinięty” przez milicję, a później bestialsko skatowany na komisariacie. Świadkiem pobicia był jeden z kolegów Przemyka – Cezary F.

Cezary F. jest najtragiczniejszą postacią książki. To stwierdzenie może się wydać komuś pamiętającemu sprawę nonsensowne, bo przecież była matka Grzegorza, opozycyjna poetka Barbara Sadowska, i to ona z pewnością najmocniej cierpiała wtedy z powodu straty jedynaka. Bólu matki nie da się zmierzyć i z niczym porównać. To fakt bezdyskusyjny. Ale Cezary F. to z kolei przykład heroicznej niezłomności, wierności dochowywanej prawdzie, mimo świadomości że może to kosztować nawet utratę życia z rąk „nieznanych sprawców”.

Cezary F. był kluczowym świadkiem. Komunistyczne władze robiły wszystko, żeby odwrócić uwagę od winy zomowców. Narzucały opinii publicznej – poprzez propagandę i dezinformację – różne wersje okoliczności śmierci Grzegorza Przemyka. Wrobiły w częściową odpowiedzialność Bogu ducha winnych sanitariuszy z karetki, która przyjechała z pomocą na wezwanie matki chłopaka. Torturowani psychicznie przez wiele miesięcy, w areszcie zaczęli się w końcu nawzajem fałszywie obciążać, a w końcu zostali skazani. Nie siedzieli w więzieniu długo, ale życie obu legło w gruzach. Na podstawie kłamliwego oskarżenia i spreparowanych dowodów skazana została również lekarka z pogotowia.

 

 

Można w tej sytuacji próbować wyobrazić sobie, co groziło jedynemu naocznemu świadkowi pobicia na komisariacie. Można próbować, ale nawet najbujniejsza wyobraźnia tu nie wystarczy. To co rzeczywiście działo się wokół tego – wówczas 23-letniego – mężczyzny, można odtworzyć w pełni dopiero po latach dzięki temu, że bezpieka nie zdążyła zniszczyć wszystkich swoich akt. Część dowodów zachowała się, stając się źródłem wiedzy dla dziennikarzy i historyków.

Sam Cezary F. był przerażony tym, co znalazł w zakurzonych teczkach udostępnionych mu – jako poszkodowanemu – przez Instytut Pamięci Narodowej.

W śledzenie każdego jego ruchu, podsłuchiwanie każdego słowa było zaangażowanych prawie 300 osób! Każdego dnia na biurkach najważniejszych osób w państwie – z generałami Wojciechem Jaruzelskim i Czesławem Kiszczakiem na czele – lądowały raporty poświęcone temu, jak ten młody mężczyzna przeżył poprzednie 24 godziny. I tak długimi miesiącami, aż do końca procesu, w którym z powodu postawy Cezarego F. nie dało się wybielić zomowców.

Świadek nie dawał sobie wmówić, że nie widział tego, co widział i nie słyszał tego, co słyszał. Używano przeciw niemu całego arsenału podłych środków, które innych ludzi łamały szybko. On wciąż nie zmieniał zeznań i wciąż konsekwentnie przytaczał słowa dyżurnego z komisariatu (wiekiem i stopniem starszego od znęcających się nad Przemykiem milicjantów): „Tylko bijcie tak, żeby śladów nie było”. Czytał o sobie w gazetach, że jest degeneratem i narkomanem. Jak taki może coś dokładnie pamiętać? – sugerowali sprzedajni dziennikarze.

Służba Bezpieczeństwa używała najbliższych Cezarego F., by wywierali na niego presję. Z drugiego końca Polski ściągano dawnych znajomych ojca, żeby w niby przypadkowych rozmowach przekonywali go do zmiany zeznań. Nad strategią dezinformacji, ale również metodami psychologicznego „obrabiania” chłopaka pracowali naukowcy z tytułami profesorskimi (nota bene ci usłużni wobec SB specjaliści, pracowali później jako nauczyciele akademiccy w wolnej już Polsce, nie poczuwając się prawdopodobnie do jakiejkolwiek winy).

Najgorsze co znalazł w tomach akt dokumentujących osaczanie go w latach 80. to świadectwo, że miał wokół siebie niemal samych zdrajców. Że ludzie, którym jeszcze ufał, donosili policji politycznej o najdrobniejszych szczegółach jego życia. Nawet ojciec.

O książce Cezarego Łazarewicza „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka” można pisać długo, a superlatyw nie zabraknie. Tu z konieczności zasygnalizujmy jeszcze tylko niektóre jej atuty.

 

Drobiazgowa dokumentacja

Autor wykonał ogromną pracę. Same sądowe akta tzw. sprawy Przemyka to kilkanaście tysięcy stron dokumentów. Do tego do przeanalizowania akta SB, organów partyjnych PZPR, relacje świadków, kwerenda prasy z okresu 30 lat. A mimo to czytelnik nie czuje się przytłoczony, tok relacji jest płynny i jasny. Czyta się tak, że trudno się na chwilę oderwać.

 

Ludzie z krwi i kości

Łazarewicz nie maluje portretów bohaterów zdarzeń na kolanach. Pokazuje ludzi prawdziwych, nieuszminkowanych. Nawet samą Barbarę Sadowską, matkę Grzegorza Przemyka, prezentuje bez przemilczeń – z całą jej neurastenią, nieprzystosowaniem, nieumiejętnością nawiązywania trwałych relacji z mężczyznami, momentami zaniedbującą syna. A przecież łatwo w przypadku takiej tragedii popaść w hagiografię i wykreować Sadowską na symbol, na Matkę-Polkę z oleodruku.
Podobnie z innymi postaciami. Naszkicowanych jest przynajmniej kilka mocnych portretów ludzi z ich własnym punktem widzenia i psychologią: wspomniany już Cezary F., ojciec Grzegorza Przemyka nieobecny praktycznie w innych tekstach poświęconej sprawie śmierci maturzysty, jeden z sanitariuszy doprowadzony przez prześladowców z SB do ostateczności i płacący za to, że znalazł się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu ruiną zdrowia i życia osobistego.

 

Odbrązowienie

Po obradach Okrągłego Stołu generał Czesław Kiszczak, szef bezpieki w latach osiemdziesiątych, doczekał się żarliwych obrońców nawet wśród dawnych opozycjonistów. Adam Michnik nazwał go „człowiekiem honoru”. Wraz z wybielaniem tej postaci w pamięci zbiorowej zaczął się zacierać opresyjny charakter peerelowskiego systemu. Pojawiła się w to miejsce swoista nostalgia za tamtym czasem.

Książka Cezarego Łazarewicza przywraca właściwą miarę i czasom, i postaci Kiszczaka. Jeśli honor, to najwyżej honor czekisty. Skrajny cynizm, brak jakichkolwiek moralnych granic i skrupułów. Świadome szczucie ludzi, osobisty udział w represjach poprzez wydawanie szczegółowych instrukcji. W przypadku sprawy Grzegorza Przemyka sterowanie zacieraniem śladów, wrabianiem niewinnych ludzi. I to kluczowe zdanie znalezione przez autora książki w protokole z jakiegoś posiedzenia władz, kiedy Kiszczak szydzi, tłumacząc kolegom, że śmierć maturzysty to przypadek, żadna zaplanowana akcja „resortu”: „Gdybyśmy chcieli się z nim rozprawić, znaleźlibyśmy odpowiednich specjalistów”.

 

Materiał na scenariusz filmowy

Można się zastanawiać, dlaczego nikt wcześniej nie opisał sprawy Grzegorza Przemyka tak systematycznie i z takimi szczegółami. Ich odtwarzanie po 30 latach na pewno było trudne. Ale z drugiej strony czas dał autorowi dystans do bohaterów i zdarzeń. I pewnie dlatego wyszła rzecz tak wartościowa, bo nie tylko porządkująca i przypominająca fakty, ale pokazująca ludzi w uniwersalizujący sposób. To jest doskonały materiał na scenariusz filmowy! Jeśli poszukujemy tematów na filmy zdolne Zachodowi wyjaśniać polskość, to powinniśmy pokazywać ją w taki sposób, jak zrobił to w swoim reportażu Cezary Łazarewicz – ukazując dramat konkretnych ludzi uwikłanych w historię. I oby taki scenariusz (jestem pewny, że kiedyś powstanie) trafił w ręce dobrego reżysera, niekoniecznie z Hollywood.

Cezary Łazarewicz: „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka”. Wydawnictwo CZARNE 2016. Książka będzie miała premierę 17 lutego br.

 

Cezary Łazarewicz (rocznik 1966), z urodzenia darłowianin, długoletni dziennikarz „Gazety Wyborczej”, dyrektor regionalnego radia w Świnoujściu/Szczecinie. Reporter i publicysta. Mówi o sobie, ze jest „zdobywcą korony tygodników polskich” (pracował w „Przekroju”, „Polityce”, „Newsweeku” i „Wprost”). Obecnie pisuje dla portalu Wirtualna Polska. Wydał niedawno znakomity reportaż z przeszłości zatytułowany „Elegancki morderca” poświęcony głośnemu seryjnemu zabójcy, który przez kilka lat tuż po II wojnie światowej działał w Krakowie.