ewangelia to jest whisky z lodem, a nie Bobo Frut. Trzeba wzbudzić w sobie chęć stałego dzielenia się swoim „trochę”, a nie czekać na okazję, żeby podarować „wszystko”. Do tego przekonywał niedawno Szymon Hołownia w Koszalińskiej Bibliotece Publicznej, promując swoją najnowszą książkę „Jak robić dobrze”.
W kwietniu 2013 roku założyłeś w Warszawie Fundację Kasisi, której celem jest wspieranie Domu Dziecka w Kasisi, w Zambii. Dom ten prowadzony jest przez siostry służebniczki ze Starej Wsi. Ile osób dziś mieszka w tym domu i ile osób tam pracuje?
Szymon Hołownia: W Domu Dziecka pracuje 11 sióstr, a dzieci jest około 220. Dodatkowo zatrudniamy 40-50 pracowników. Są to głównie kobiety z pobliskich wiosek, które zajmują się dziećmi. Staliśmy się najlepszym ośrodkiem w Zambii, więc trafiają do nas dzieci z różnymi doświadczeniami, m.in. ofiary przemocy seksualnej, fizycznej i psychicznej. Dzieci te mają często bardzo trudną sytuację prawną, dlatego w czasie ich pobytu u nas próbujemy te sprawy wyprostować. W znacznej części są to dzieci chore, na przykład na gruźlicę, ale też zakażone wirusem HIV. Zaczynaliśmy od poziomu, gdzie siostry nie miały pieniędzy na bieżące potrzeby. To były dylematy, czy kupować jedzenie, czy leki. cieszę się, że tego problemu już nie ma. Wyremontowaliśmy mini klinikę przy tym sierocińcu. Kupiliśmy ambulans, USG, kardiomonitory, a miesiąc temu otrzymaliśmy od papieża aparat do robienia kardiografii.
W książce „Jak robić dobrze” zachęcasz do tego, by pomagać modlitwą i chociaż niewielkimi kwotami, ale żeby to była stała pomoc. I to działa.
Tak, to działa. Trzeba pomagać jak dobry Samarytanin, czyli nie myśleć o założeniu wielkich programów, tylko tak: spotykasz konkretnego człowieka, poznajesz jego potrzeby i po kolei je realizujesz. Jak to zrobisz, to przechodzisz do kolejnej osoby. Tak życiorys po życiorysie starasz się czynić ten świat lepszym, a nie utyskiwać, że są nieszczęścia na świecie i nie udaje ci się wszystkim zapobiec. Narzekanie do niczego sensownego nie prowadzi. Najlepszą metodą walki ze złem jest robienie dobra. To nie ja wymyśliłem, tylko św. Paweł. Nie ma co analizować zła, tylko trzeba robić dobro.
Sporo osób, kiedy proponuje się im włączenie w różne dzieła charytatywne, zaczyna dyskutować.
Napisałem tę książkę po to właśnie, żeby zbiorczo odpowiadać na pytania tych, co mają wątpliwości. często padają pytania, dlaczego pomagamy dzieciom afrykańskim, a nie polskim, przecież w Polsce tyle biedy i nieszczęścia. Dlaczego założyliśmy fundację albo dlaczego współpracujemy z Kościołem? Dlaczego dajemy „rybę”, a nie tylko „wędkę”? Zwykle zadają je ci, którzy w nic albo w mało co się angażują. Największy problem z tymi, którzy tylko dyskutują albo 15 razy się zastanawiają, gdzie te 10 zł przekazać, podejrzewając różne organizacje o nieuczciwość. Dar jest darem, więc jeśli ktoś oczekuje wdzięczności, to mamy do czynienia z inwestycją. Z drugiej strony, zachęcam, by się nie wstydzić tego, że się pomaga. Mówmy o tym, żeby zarażać dobrem. Po co kokietować, karmić swoje ego i chować się z tymi „paragonami” potwierdzającymi pomoc. Pan Bóg ma te wszystkie „paragony”, a przede wszystkim po śmierci ktoś do ciebie przyjdzie, kogo wsparłeś przez Fundację Dobra Fabryka, czy caritas i powie: ten człowiek mnie uratował.
Polacy nie są hojni?
Problem w tym, że cały czas uważamy, że jesteśmy biedni. My się cały czas lokujemy po tej stronie świata, która powinna otrzymywać pomoc, a to nie jest prawda. Dane statystyczne pokazują, że trzeba mieć 12 tysięcy złotych łącznego majątku, żeby się dzisiaj zaliczać do bogatej połowy ludzkości. Świat jest tak podzielony, że 85 osób najbogatszych ma tyle pieniędzy co 3,5 miliarda najbiedniejszych. Jak jadę do Kongo, to się czuję jakbym jechał do więzienia, gdzie wszyscy siedzą z dożywociem bez możliwości warunkowego zwolnienia. Oni żyją w takich warunkach, że dla nich nie ma żadnego znaczenia, czy będą dobrzy czy źli, czy będą żyli higienicznie, czy nie. Takie samo życie i taka sama śmierć ich czeka. Są ludzie na świecie, którzy żyją w beznadziei. Pytam więc, gdzie będzie ten pułap, kiedy my w Polsce uznamy, że już możemy się zacząć dzielić? Na szczęście wszyscy, którzy nas wspierają, mają już tę świadomość. Obecnie przelewamy do Kasisi 30 tysięcy dolarów miesięcznie. Wyobraźcie sobie szpital, który utrzymujemy za 30 tysięcy miesięcznie, włącznie z lekami, krwią do transfuzji, z pensjami dla pracowników. Tylko prądu tam nie ma, więc operacje wykonywane są przy latarce trzymanej w zębach.
Napisałeś, że wy „nie dbacie o afrykańskie dzieci”, że nie pracujecie z liczbą mnogą i opisujesz historie wielu mieszkańców tego domu.. Poznajemy więc Franka, którego nazwaliście „Księciem”, babcię Marię…
Oni wszyscy są opisani w tej książce.. Babcia Maria jest w hospicjum w Kabuga w Rwandzie. Tej kobiecie w latach 90. zabito wszystkich bliskich. Kiedy siostry ją spotkały, ona żyła w slumsie, gdzie karaluchy po niej chodziły. Nie miała jedzenia. Dramat. Wzięły ją do hospicjum. Nazywamy ją Babcia Maria, bo ona nie wie, jak ma na imię i ile ma lat. Teraz jest gwiazdą. Wie, że ją uwielbiamy. Tańczy, jak tylko usłyszy chociażby bęben. To jest urocza kobieta, która może przy nas dożyć swoich dni w godności, spokoju, w cieple i miłości. Ona ma teraz najpiękniejsze lata życia i to jest niesamowite.
Jak mądrze pomagać?
Po pierwsze trzeba wzbudzić w sobie chęć stałego dzielenia się swoim „trochę”, a nie czekać na okazję, żeby podarować „wszystko”. Ta okazja może nie przyjść. Możesz umrzeć i przekonywać wszystkich na tamtym świecie, że właśnie w przyszłym tygodniu miałeś przepisać cały majątek na biedne dzieci. Tylko, że już nie masz tej możliwości, bo PIN-y do kart nie działają, a ci do których krzyczysz, że mają to zrobić, tego nie usłyszą. Receptą na to, żeby nie było za późno, jest to, żeby już dziś zacząć i to od małych kroków. Osobiście odkryłem w Kasisi, że mogę oddać wszystkie swoje pieniądze i to świata nie zmieni. Stąd pomysł, by zebrać sto, dwieście tysięcy osób, które dadzą swoje „trochę”. W Dobrej Fabryce zrobiliśmy program „Przybij nam piątkę w piątek”, a więc zachęcamy do wykonania stałego zlecenia przelewu co piątek na 5 zł. My z tego cuda robimy. Adopcja wirtualna jednego dziecka w Kasisi to jest 50 zł co miesiąc, ale jeżeli kogoś nie stać na takie pomaganie, to są inne możliwości. W sklepie internetowym www.dobroczynne24.pl można kupić pampers za 2 zł albo worek krwi do przetoczenia, który kosztuje 35 zł. To autentycznie ratuje dzieciom chorym na malarię życie.
Wiele nauczyłeś się od tych dzieci i od sióstr, które tam pracują. Przyznajesz w książce, że są to lekcje odrobione i nieodrobione. Co się zmieniło w Twoim patrzeniu na życie po tych kilku latach?
Przede wszystkim przestaję się zajmować tzw. dziennikarstwem, bo stwierdziłem, że ono jest jałowym zajęciem, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Fajnie jest się wyspecjalizować w „biciu piany”, ale jest to wąska specjalizacja i bez sensu. Nie przekonuje mnie już to, że mam misję i muszę się wypowiedzieć. Mój głos na FB znaczy tyle samo, co opinia innych osób. Ludzie dzisiaj sami doprowadzili do tego, że dyskusje wyszły z poziomu merytorycznego i przeszły na poziom emocji. Zostawiłem więc dziennikarstwo bez żalu. Druga rzecz, to uregulował się mój stosunek do pieniędzy. Jak zaangażowałem się w fundację, to zacząłem się martwić o swoje wydatki, bo przecież mam bliskich, kredyty, zobowiązania. Pan Bóg mnie szczęśliwie od tego uwolnił. Zrozumiałem, że On się tym zajmuje. Późno to zrozumiałem, że wystarczy uwierzyć ewangelii, która jest jak whisky z lodem, a nie jak Bobo Frut. Ona jest wymagająca, radykalna, ale daje szczęście, nawet jak czasami nie jest przyjemnie.
Przekonujesz, że Opatrzność Boża to nie jest pojęcie ani metafora. Tej ufności wobec Boga musiałeś się uczyć?
Tak, strasznie jest mi trudno, bo do mnie się poprzyklejały różne rzeczy przez całe życie. Nawet, jeżeli grzechy są odpuszczone co do winy, to skutki i rany nosimy w pamięci bardzo długo. czasami potrzebujemy uzdrowienia duchowego nie tylko tu i teraz, ale też potrzebujemy uzdrowienia pamięci. Tam nadal są strupy.
Czy miałeś w życiu chwile, kiedy trudno było powiedzieć Bogu „niech się stanie wola Twoja”?
Tak jest codziennie, zarówno w mniejszych, jak i w większych sprawach. Nauczyłem się jednak, że niezależnie od tego, co się dzieje, trzymam się Tego, komu zawierzyłem. Jak miałem w swoim życiu „czas pustyni”, to słyszałem dosłownie głos w sobie „no i co ci z tego przyszło, że się z Nim zadajesz?”. W domyśle było, że z Nazarejczykiem. To był taki ciepły, pełen troski głos szatana. Wtedy się strasznie zagotowałem i pomyślałem, jeszcze się stroi w szatki miłosierdzia. Powiedziałem mu, że wolę z Jezusem przegrać, niż z nim wygrać. Tak zdecydowałem, a jeżeli się okaże, że było za ciężko, że było źle, to jest to sprawa między mną a Bogiem. Nic mu do tego.
Czy tak częste obcowanie z chorobą, a jednocześnie spojrzenie z wiarą, pomaga Ci się godzić ze śmiercią podopiecznych? SH: Pomaga mi, chociaż jest trudno. Kiedy człowiek umiera, to jest ci źle z tym, że on umiera. Natomiast zależy, jaka to jest śmierć. Wielu ludzi przy mnie umarło i czasami są to odejścia spokojne. człowiek jest pogodzony. Wtedy masz poczucie takiej doniosłości chwili, że dzieje się coś niezwykle ważnego. Nie wiem, jak to powiedzieć…, że nie siedzisz przy nim, tylko stoisz. Tak jak wtedy, kiedy hymn grają. Natomiast są takie sytuacje, kiedy jest trudno, bo masz świadomość, że umiera człowiek, który mógłby żyć, gdybyśmy go ratowali na przykład w Polsce.
Szymon Hołownia: Jak robić dobrze.
Wydawnictwo Czerwone i Czarne. Warszawa 2015