10 Ludzie
Fot. Izabela Rogowska

Krzysztof Sulewski: cztery zawody, jedna pasja

Gdy w 1862 roku niemiecki przemysłowiec Adam Opel skonstruował swoją pierwszą maszynę do szycia, z pewnością nawet nie marzył o tym, że na przełomie XIX i XX wieku jego żona przekształci rodzinne przedsiębiorstwo w międzynarodowy koncern motoryzacyjny. Musiałby natomiast być pierwszorzędnym jasnowidzem, żeby przewidzieć, że ponad 200 lat później w Polsce przyjdzie na świat człowiek, który wkrótce stworzy – pierwsze w Europie – Muzeum Opla.

Krzysztof Sulewski ma śmiejące się oczy i sylwetkę sportowca. Rocznik 1975. Warszawiak, którego przypadek przywiódł do Koszalina. Ukończył ekonomię na Politechnice Koszalińskiej. Szesnaście lat pracował w Urzędzie Skarbowym. Często i profesjonalnie obecny w mediach w ostatnich latach był rzecznikiem prasowym skarbówki. Dziennikarze mówią o nim z uznaniem: kompetentny, otwarty, przygotowany; zawsze znalazł czas, miał pomysły. Odczarował fiskusa, który wielu koszalinianom kojarzył się z groźnym urzędnikiem o marsowym obliczu.

 

Tysiąc razy Opel

Ze stanowiska rzecznika – i kierownika sali obsługi podatników na parterze urzędu – odszedł w tym roku. Decyzją zaskoczył wszystkich, ale ma bogate plany zawodowe i pozazawodowe. Tych ostatnich nawet więcej.
Wszystko zaczęło się w siermiężnych latach 80. ubiegłego stulecia, gdy Krzyś zobaczył auto taty. – Ponieważ wszyscy o to pytają, zastanawiałem się, skąd to się wzięło – mówi dzisiaj. – Wtedy przypomniałem sobie samochód z dzieciństwa.

Opel. W ustach Krzysztofa to słowo brzmi zwyczajnie, ale jego zbiory zwyczajne nie są, o czym przekonujemy się wędrując śladami Opla po całym domu kolekcjonera. Każdy pokój skrywa inną odsłonę niemieckiego koncernu: miniatury aut w różnych skalach, modele, gazety, książki, akcesoria i części, gadżety i upominki, wydawnictwa okolicznościowe, zdjęcia, opony, radia.
Trudno to wszystko ogarnąć, obejrzeć, docenić. – Przedmiotów związanych z Oplem mam około tysiąc – mówi gospodarz z uśmiechem.

-3

Zapach dzieciństwa

Wracamy do dzieciństwa. – W domu był Opel – te słowa brzmią wymownie, bo wydaje się, że choć Krzysztof domy zmieniał, a teraz ma swój rodzinny, Opel zawsze mieszkał z nim i jego bliskimi. Co więcej, pozostawił w chłopcu, a dzisiaj mężczyźnie sile emocje. – Pamiętam zapach wnętrza – wspomina Krzysztof Sulewski i charakterystycznie pocierając palec o palec, przywołuje tamte wrażenia. – Opel Kadet kombi, niebieski, z naklejkami diesla na drzwiach. Przechodzony niewiele wtedy kosztował.

Wsiadamy do Opla i jedziemy kilkanaście kilometrów za miasto. Malowniczo położona wieś, a w niej magazyn. Za drzwiami hali niezwykły widok – ponad 20 zabytkowymi samochodami. Oczywiście, same Ople. Oto niewysłowiona duma Krzysztofa. – Zaczęło się niewinnie – przyznaje z miną niewiniątka. – Choć teraz uważam, że był to błąd, kupiłem Opla Kadeta. Czułem, że po prostu muszę go mieć. Po trzydziestu latach pachnie w nim tak, jak w tym pierwszym. Samochód ma dokładnie ten sam klimat i zapach mojego dzieciństwa.

-11

Cztery zawody, jedna pasja

Wcześniej jednak pasja przespała kilkanaście lat. W tym czasie Krzysztof Sulewski przeniósł się do Koszalina, skończył studia (poza ekonomią także marketing i zarządzanie, inżynierskie zastosowanie komputerów i podatki na SGH) i rozpoczął pracę.

Na aukcji internetowej trafił na samochód z młodych lat. Okazyjnie, bo okazja to słowo klucz dla każdego kolekcjonera. – Okazja była pozorna – śmieje się teraz. – Samochód nie miał wartości, stanowił co najwyżej magazyn części. Koszt jego odbudowy byłby wyższy od ceny zakupu.

Ale pierwszy samochód już był. Coś dużego, realnego, elektryzującego, co szybko nakręciło spiralę pasji. Dzisiaj Krzysztof regularnie zagląda na portale aukcyjne i ogłoszeniowe, polskie i zagraniczne, kupuje eksponaty, które mają wartość historyczną, są nowe lub po prostu zadbane i dostępne dla niego cenowo, co oznacza, że na pamiątkę wydaje do kilkuset złotych.

Na razie wszystkie trafiają do szuflad, składowane są w piwnicy i garażu, wystają z szafek; są w całym otoczeniu. Czekają na swój nowy dom.

-4

Skarby w szufladach

Na rynku motoryzacyjnym i kolekcjonerskim, w internecie i w realu, matowa żółć Opla jest obecna w wielu różnych wydaniach i postaciach. Oko obserwatora łatwo ją wyłapuje, a można kupić niemal wszystko: od zapałek, butelek i kapsli po duże modele gotowe, do montażu, sklejenia, zdalnie sterowane i w zestawach. – Zwracam uwagę na wszystko ze znaczkiem Opla, żałuję, że unikaty zdarzają się tak rzadko – przyznaje Krzysztof Sulewski. Dlatego ceny tych najbardziej poszukiwanych sięgają od kilku do kilkunastu tysięcy złotych.

W skarbówce, przed innymi urzędnikami, rzecznik nie krył swojej pasji, choć i nie afiszował się z nią. – Każdemu coś tam obiło się o uszy, ale pewnie nikt nie zdawał sobie sprawy ze skali zbioru – tłumaczy.

Gdyby chciał dzisiaj umieścić w gablotach wszystko, co ma, mógłby nimi zapełnić nie jedną salę muzealną, a przedmiotów wciąż przybywa. – Przy zakupach nie mam klucza wyboru – przyznaje.

-9

Bezrobocie złotej rybki

Za „złotą erę” Opla kolekcjoner uznaje koniec lat 60. i początek lat 70. ubiegłego stulecia, w czym zgodny jest z wieloma pasjonatami niemieckiej marki. – Boom zresztą dotyczył całego rynku motoryzacyjnego – zastrzega. – Ogromne limuzyny, o pięknych kształtach i masywnych konstrukcjach, mogły konkurować z autami luksusowymi, a wiele klasycznych wozów sportowych z tamtego okresu przeszło do historii i stało się legendą.

Ulubiony model? Krzysztof Sulewski z ociąganiem odpowiada: – Ciężko byłoby wybrać, co najmniej kilka. W każdym okresie znalazłbym parę wartych podyktowania złotej rybce. Na szczęście nie muszę tego robić, bo miałbym również inny dylemat – wybrać auto z produkcji seryjnej, czy unikat z manufaktury.

Schodzimy do garażu. Gospodarz z czułością omiata wzrokiem Opla Astra Twintop w tuningowej wersji Irmscher z rozsuwanym sztywnym dachem. – Stoi – mówi z troską. – Coś z elektroniką, przez co dach się nie zasuwa. Naprawimy.

-17

Niska cena, łatwy dostęp

Oplonalia mają też swoje peryferia, czego przykładem są eksponaty i samochody związane ze skromną i niewielką manufakturą Bitter, która od 1971 roku przerabia duże Ople na sportowe limuzyny najwyższej klasy. Wyglądem mogły konkurować nawet z ferrari i lamborghini.

Krzysztof prezentuje modele aut, które wyjechały z zakładu Ericha Bittera i mówi: – Bitter to przykład dobrej inspiracji Oplem, a równolegle z produkcją pojawiły się pamiątki, których szanujący się kolekcjoner nie może nie mieć.

W magazynie pachnie warsztatem, a nie muzeum, ale to okres przejściowy, który towarzyszy pracom renowacyjnym i mechanicznym. Przy tych ostatnich Krzysztof korzysta ze wsparcia fachowców z kręgów rodzinnych. – Przed nami jeszcze dużo pracy – przyznaje, ale w oczach ma błyski. – Na szczęście duże Ople są stosunkowo tanie, stąd i koszty ich naprawy nie są za wysokie. Cena i długość serii produkcyjnych marek popularnych zdecydowanie wpływają dzisiaj na skalę dostępu do zabytkowych modeli.

izabela rogowska -5

Dobry stan techniczny

Kolekcjoner z ledwie skrywanym żalem przyznaje, że zaczął „od niewłaściwej strony”, ponieważ pierwsze duże modele stawiał pod chmurką. Częste i gwałtowne zmiany pogody nie miały na nie dobrego wpływu. Dopiero to doświadczenie nauczyło Krzysztofa, że wszystko, co ma wartości potrzebuje dachu.

W hali auta są zabezpieczone i czekają na kolejność renowacji. Gdy będą na chodzie, a już z żółtymi tablicami pojazdów zabytkowych, pojawią się nowe koszty – ubezpieczenia, czyli to, co spędza sen z powiek większości kierowcom. – Czasami historia sprzyja spadkowi kosztów – żartuje Krzysztof Sulewski. – Ubezpieczyciele obniżają stawki dla pojazdów dawnych, co z pewnością uratuje mnie przed bankructwem.

Jeszcze w tym roku wszystkie pojazdy z kolekcji Krzysztofa powinny osiągnąć co najmniej dobry stan techniczny.

-13

Opel jeszcze nie wie

Muzeum jednak stanie gdzie indziej, przy drodze krajowej, lokalizacji na razie nie zdradzimy, jest wyjątkowo atrakcyjna. – Kupiłem kawałek ziemi z myślą o budowie Muzeum Opla – nie kryje Krzysztof Sulewski. – Czy to się uda? Jestem optymistą, choć do otwarcia droga daleka. Równolegle do uzupełniania zbioru, poszukuję źródeł finansowania inwestycji.

Samochodów docelowo powinno być dziesięć razy więcej niż obecnie, czyli około 200. Wtedy otwieranie muzeum na sens.

A może sam Opel byłby zainteresowany wsparciem inicjatywy? Koncern własnego muzeum nie ma, a o zewnętrznych muzeach niemieckiej marki nic nie słychać. – Tego nie wykluczam, ale rozmów nie prowadzę – mówi kolekcjoner. – Z pierwszego kontaktu z firmą, sprzed kilku lat, nic nie wyniknęło; do kolejnego muszę się dobrze przygotować. W planach mam również wyjazd do fabryki Opla.

-20

Opel zostanie w rodzinie

Ostatnie pytanie ciśnie się na usta od pierwszego spotkania z Krzysztofem. Co na to wszystko jego żona? – Jeździ Oplem – odpowiada dyplomatycznie kolekcjoner i dodaje z uśmiechem: – Toleruje; myślę, że marka jest dla żony obojętna. Zainteresowania nie podziela, ale je rozumie, a to dużo.

Za to synowie, piętnastoletni bliźniacy, potrafią wypatrzeć w mieście ciekawy model Opla i tacie o tym opowiedzieć.

Czyli jest szansa, że pasja przejdzie z pokolenie na pokolenie.