srodmiescie cover Wydanie specjalne
Fot. Marcin Betliński

Śródmieście na skalę mieszkańców

Centrum Koszalina – jakie jest, każdy widzi. Jakie może być w siedemnastu projektach pokazali architekci z całej Polski, biorąc udział w konkursie „na opracowanie koncepcji urbanistyczno-architektonicznej dla obszaru śródmieścia Koszalina ze szczegółowym rozwiązaniem zagospodarowania ulic: Zwycięstwa, 1 Maja, Młyńskiej”. Jego przeprowadzenie miasto powierzyło Stowarzyszeniu Architektów Polskich w Koszalinie. Konkurs ważny, bo zwycięski projekt będzie realizowany w najbliższych latach. Wygrała koncepcja Pracowni Architektonicznej Toprojekt z Rybnika Karola Wawrzyniaka łącząca nowoczesne rozwiązania urbanistyczne ze staromiejskim sznytem. Dlaczego tę właśnie wizję wybrali jurorzy – mówi Bartosz Warzecha, architekt, prezes SARP w Koszalinie, sędzia referent konkursu.

 

– Jakie są obecnie największe grzechy urbanistyczne śródmieścia Koszalina?

– Grzechów jest wiele, a narastały od lat 50. ubiegłego wieku do początków XXI wieku. Przyzwyczailiśmy się do takiego Koszalina, więc nie zauważamy ani jego estetycznych braków, ani bolączek. Główną cechą śródmieścia jest zaburzona skala ulicy: za szeroki pas drogowy pomiędzy budynkami z przerostem komunikacji kołowej przy niewystarczającej ilość miejsc postojowych. Konsekwencją takiego układu jest „autostrada”, czyli ulica Zwycięstwa, przecinająca centrum miasta i generująca cały szereg uciążliwości z hałasem na czele.

 

– Skąd te problemy?

– Centrum – i miasto – tną cztery ulice. Kiedyś jeździły po nich powozy, teraz samochody. Przed II wojną światową siatka ulic mniej więcej pokrywała się z obecną, ale ulice miały inną szerokość i proporcje zabudowy. Budynki były bardziej zsunięte, a między nimi rosły drzewa. Tym samym atmosfera była bardziej kameralna, przyjemniejsza. Główne ulice miały właściwe proporcje: nie były ani za szerokie, ani za wąskie, a otaczająca je zabudowa miała odpowiednią wysokość. Po wojnie Koszalin został zburzony, a potem projektowany według źle pojętego modelu zabudowy angielskiej, czyli poszerzania przestrzeni między budynkami. Stąd domy mamy wyższe, rozsunięte, a między nimi są trawniki. Ta idea się nie sprawdziła ani w Koszalinie, ani w żadnym innym mieście na Pomorzu Zachodnim. Urbanistycznie nie działa to dobrze, wspomniane przestrzenie ulegają dewastacji, podobnie jak ulice. Jedynym udogodnieniem było poszerzanie ulic, tak by mieszkańcy mogli się po nich przemieszczać samochodami. Tymczasem jak twierdzi Jan Gehl (duński architekt i urbanista – dop. am) ruch samochodowy w centrum miasta zabija wszystko.

 

– Co to znaczy?

– Jedyną interakcją, w jaką możemy wejść jadąc samochodem, to komuś pomachać. Jeżeli idziemy, albo jedziemy rowerem, lista tych aktywności wzrasta. Rozpędzone auta to hałas i niebezpieczeństwo. Poczucie bezpieczeństwa lub jego brak można łatwo zaobserwować w reakcjach rodziców dzieci. Tam, gdzie nie jest bezpiecznie, dorośli trzymają dzieci za ręce, czasem kurczowo przy sobie. Proszę zobaczyć, jak to wygląda w Koszalinie, zwłaszcza w centrum. Samochody niestety mają w Koszalinie pierwszeństwo.

 

– Czyli – jak od dawna się mówi – trzeba ruch kołowy ograniczyć?

– Idea przywracania miasta mieszkańcom jest obecna we wszystkich zachodnich krajach europejskich. Dąży się do kompaktowości, dogęszczania centrów miast, by ludzie czując się przyjaźnie, korzystali z nich w pełni. Ideałem byłoby, gdyby wszędzie dało się dojść pieszo, albo chociaż w minimalnym stopniu dojeżdżać na przykład dobrze zorganizowaną komunikacją miejską. By można było dużo spacerować. Wspomniany Jan Gehl zastanawiał się nad tym, dlaczego jedne miasta uznaje się za fajne, a inne nie. Podróżował po całej Europie, m.in. do Włoch. Uznał w końcu, że chodzi o interakcję z ludźmi, a by ona była, samochody muszą oddać pierwszeństwo pieszym. To właśnie między innymi zakłada zwycięski projekt konkursowy.

 

– Kilka lat temu w ramach eksperymentu „Tak na deptak” z ruchu zostały wyłączone dwa pasy ulic w centrum. Wieszczono korki, gniew kierowców, a okazało się, że oni bardzo szybko zaakceptowali sytuację, przyzwyczaili się do niej i zaczęli wybierać alternatywne drogi. Może więc nie jest tak źle?

– Akcja, o której pani mówi, była świetnym eksperymentem, choćby dlatego, że ujawniła pewne potrzeby dotyczące śródmieścia. Pokazała dobrą drogę, ale też to, że boimy się zmian i nowości. Tym niemniej był to półśrodek.

 

– Mamy jednak zmianę – odnowiony plac przed ratuszem. To dobra zmiana?

– Zmiana jakościowa jest niezaprzeczalna i chyba wszyscy się z tym zgadzamy. Mieszkańcy się nią ucieszyli, natychmiast zaczęli spacerować po placu, by zobaczyć fontannę, czy napić się kawy w lokalu o obiegowej nazwie City Box albo posiedzieć na ławce. Tylko co dalej?

 

– No właśnie – porozmawiajmy o konkursie, który to „dalej” zapowiada. Jakie zadanie dostali projektanci?

– Celem konkursu było zaplanowanie naprawy „kręgosłupa” miasta, czyli ulicy Zwycięstwa z ulicami przyległymi oraz stworzenie pomysłu na odnowę śródmieścia. Nie chodziło o to, by zaplanować wymianę posadzki i nasadzenia zieleni – na to nie potrzeba konkursu – ale stworzenie koncepcji całościowej. Ulica Zwycięstwa zawsze była i jest najbardziej prestiżową w naszym mieście i zachowanie tej reprezentacyjności w projektach stanowiło sine qua non.

 

– Do konkursu zgłoszono 17 propozycji z całego kraju. To dużo czy mało?

– Dużo. Niewiele jest dziś konkursów z taką liczbą uczestników. Mieliśmy spory wachlarz wyboru, a różnice między projektami były duże. Niektóre sugerowały proste rozwiązania, czyli ograniczenie ruchu, postawienie ławek, a niektóre były skomplikowane i zakładały wyłączenie mniejszej lub większej części ruchu z centrum. Jedna praca bardzo odważnie proponowała wysoką zabudowę – coś w rodzaju bram – na wysokości ulicy Połtawskiej i Empiku.

 

– Jakość projektów była zbliżona?

– Różnie to bywało – jedne prace były lepiej opracowane edytorsko, a inne merytorycznie. Na tym aspekcie skupialiśmy się przede wszystkim. Długo debatowaliśmy, która koncepcja byłaby dla Koszalina najlepsza. Z siedemnastu prac do drugiego etapu wybraliśmy sześć najciekawszych, które w różny sposób realizowały temat. W tym etapie projektanci musieli nas przekonać do swoich wizji. Niektóre zyskiwały potencjał, niektóre go traciły.

 

– Czym wyróżniały się nagrodzone projekty?

– Pracownia Domino ze Szczecina (trzecie miejsce – dop. am) zaproponowała ciekawe rozwiązanie – wprowadzenie trzech szpalerów drzew. Między jeden proponowała wprowadzić ruch samochodowy, a między drugi, od strony północnej posadzenie zieleni i zbudowanie dużych pergoli gotowych do wykorzystania pod różne aktywności: place zabaw czy obiekty gastronomiczne. Niekoniecznie od razu, raczej chodziło o stworzenie potencjału przestrzeni. Była to praca zakładająca rozwój w zgodzie z potrzebami mieszkańców. Laureaci drugiego miejsca, pracownia 22 Architekci z Warszawy, zasugerowała podejście klasyczne: zwężoną ulicę i dwa rzędy drzew, ale z przesuniętą osią ulicy do południa. Uzyskane w ten sposób miejsce przeznaczone byłoby na różne aktywności, obiekty, ogródki. To rozwiązanie najbardziej przypomniało założenie projektu „Tak na deptak”, choć zostało daleko lepiej i precyzyjniej opracowane i przemyślane. Zarzutem naszym było to, że nie miało one rysu indywidualnego, związanego z Koszalinem i mogłoby znaleźć zastosowanie w każdym mieście.

 

– A zwycięski projekt?

– Przede wszystkim jest kompleksowy. Stanowi koncepcję przemyślaną na każdej płaszczyźnie, także od strony socjologicznej. Proponuje, jak pozostałe, ograniczenie ruchu, ale też opisuje, co powinniśmy zrobić, by kierowców przygotować i przyzwyczaić do nowego układu. Bierze pod uwagę zagadnienie miejsc parkingowych, wskazuje, gdzie mogłyby powstać parkingi wielopoziomowe Opisuje szereg zmian, jakie miałyby zajść w śródmieściu od temperatury barwowej, oświetlenia aż po bodźce zapachowe. Wydziela strefy, pokazuje jak powinniśmy unifikować estetycznie poszczególne elementy elewacji czy nasadzenia zieleni. Wydaje się bardzo oszczędny i to był zarzut dość mocno eksploatowany przez krytyków. Dla nas to atut. Łatwo oszukać oko projektowaniem efektownym, ale architekci z Rybnika użyli tylko potrzebnych, a jednocześnie praktycznych narzędzi. To doświadczona pracownia, mająca ogromną praktykę w renowacji przestrzeni miejskich. W tym roku obchodzili 25-lecie. Widać, że doskonale wiedzą, jak się dziś projektuje, stąd proponują rozwiązania nowoczesne i unikatowe.

 

– Na przykład?

– Projekt wprowadza ideę dwóch placów – jeden już jest, to plac przed ratuszem, nazwany przez projektantów szarym. Drugi – czerwony – architekci proponują stworzyć w pobliżu katedry. Nowocześnie podeszli choćby do… rozstawienia ławek. Zazwyczaj stawia się je w rzędach, ale od tego się dziś odchodzi, by tworzyć możliwość prawdziwej interakcji. Na projekcie może się to wydawać chaotyczne, ławki są niejako „rozrzucone”, ale w rzeczywistości ma swoje uzasadnienie psychologiczne. Niektóre z ławek miałyby mieć stoliki, które mieszkańcy mogliby dowolnie zaaranżować. Architekci zaproponowali stworzenie wysp zieleni, kwiatów i ziół w miejsce przystrzyżonych trawników i drzew. Spora część Zwycięstwa ma być wybrukowana cegłą klinkierową, jaka leży chociażby przed Starostwem Powiatowym – do tego miejsca nawiązuje. Takich detali, pomysłów, z pozoru mało widowiskowych było sporo i to również doceniliśmy.

 

– Projekt jest nowoczesny, ale ma elementy kojarzące się ze starym miastem.

– Koszalin nigdy nie będzie miał starówki. Projekt nawiązuje do niej stylem, ale w sposób nowoczesny. Próbuje stworzyć wrażenie starości, ale nie próbuje nas oszukać. Nie wprowadza elementów, które nie będą się być może sprawdzać. Zakłada za to, że wprowadzając np. wybrukowanie ulic, uzyskamy dźwięki przypominające właśnie klimat czy złudzenie starówki. Nie trzeba do tego przemalowywać elewacji.

 

– W finale pojawiła się jedna praca z Koszalina – reszta to projekty spoza miasta. Jak architekci patrzą na nasze miasto z dystansu? Coś was zaskoczyło w tym spojrzeniu z zewnątrz?

– Trudno mówić o zaskoczeniu. Były to jednak rozwiązania mieszczące się w założeniach konkursu. Raczej mówiłbym o interesujących pomysłach czy niekonwencjonalnym spojrzeniu na to samo zagadnienie. Projekt zwycięski na przykład ograniczył ruch samochodowy, ale w innych niż zazwyczaj proporcjach. Gdy wskazujemy przestrzeń pod deptak, najczęściej rozciąga się ona od ulicy Połtawskiej do Empiku. Pracownia Toprojekt zdecydowała, by deptak znalazł się między ulicą Bogusława II a Mickiewicza. Zaproponowała też rzecz dość kontrowersyjną: by cały parking przed Urzędem Miejskim ostentacyjnie i prowokacyjnie zadrzewić, tworząc park zieleni.

 

– Kiedy projekt będzie wprowadzony i jakimi etapami?

– Na pewno nie szybko. Żeby projekt mógł się ziścić, musi nastąpić zmiana w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego. Miasto wstrzymało prace nad nim, by projekt zwycięski można było w nim uwzględnić. Potrwa to około rok. Nie można w tej chwili wykonać żadnych ruchów bez wprowadzenia choćby innej kategorii samej ulicy Zwycięstwa. Nic nie stoi natomiast na przeszkodzie, by wprowadzać powoli samą ideę projektu. Należy rozpocząć przygotowanie mieszkańców do zmian. Zachęcić ich i przekonać, że Koszalin nie może być miastem, przez które się przejeżdża, ale może być miastem, przez które chcemy przejść. Ponadto zacząć pracę nad zmianą organizacji ruchu, by nie była ona zaskoczeniem. Można stopniowo zamykać pasy ruchu np. na wakacje, kiedy jest w Koszalinie sporo osób.

 

– Może trzeba by zacząć od takiego zorganizowania ruchu w mieście, by kierowcy mogli korzystać z dróg alternatywnych wobec centrum.

– Na pewno jest ważne, by zmienić to co jest wokół projektu, a więc objazd centrum. Kierowcy – łącznie ze mną – zawsze będą wybierać drogę najkrótszą i najłatwiejszą. Ale niekoniecznie jest to dobre dla miasta. Gdyby mnie ktoś zapytał, czy chciałbym jeździć dalszą drogą, ale miało być to korzyścią dla miasta byłbym za.

 

– Myśli Pan, że po wprowadzeniu projektu do centrum wróci życie?

– Jestem pewien. Tak pokazują przykłady miast zachodnich. Wszystkie korzystają z odzyskanej przestrzeni. Jeśli stworzy się właściwe warunki do prowadzeniu biznesu w centrum, nie ma obaw.

 

– Krytycy podobnych projektów twierdzą, że to się nie uda. Mieszkańcy i tak wybiorą centra handlowe, a śródmieście będzie puste.

– Nie da się zaprzeczyć temu, że ludzie uciekają do centrów handlowych i nie da się temu zaradzić. Koszalin nie jest wyjątkiem. Natomiast mamy dużo miejsc, jakie mają szansę przywrócić energię i życie w śródmieściu, choćby cały kwartał przy budynku Tęczy, teraz pusty. Mamy świetny teren przy dawnym PKS-ie. Musimy robić swoje. Koszalin wymaga udrożnienia. Teraz wszystko jest w nim pozamykane. Kiedy żyjemy w centrum, godzimy się na niedogodności, np. hałas w imię tego, że żyjemy w środku miasta, w jego sercu. Teraz mamy wszystkie te uciążliwości, a centrum jest martwe.

 

– Jak pan idzie przez to centrum, co pana, architekta, najbardziej boli?

– Chyba to, że jest architektonicznie takie sobie, a do tego nieznośnie upstrzone – kolorami budynków i reklamami. W kompletnym estetycznym chaosie. Prawnie nic z tym nie można zrobić. By skutecznie z tym walczyć, na obszarze Koszalina musielibyśmy wprowadzić park krajobrazowy, a wtedy wprowadzić ustawę o krajobrazie, która wymogłaby odpowiedniej jakości reklamy. Tymczasem panuje świadomość, że lepsza jest duża niż dobra reklama. Wrócę do Jana Gehla. Stworzył on pojęcie miasta na poziomie człowieka. Zakłada ono, że dla naszego odczucia ważne jest to, co mamy na poziomie oczu. Więc jeśli zadbamy o tę płaszczyznę, na pewno w centrum poczujemy się lepiej.

 

aut. Marcin Betliński, 01.07.2015, budynek poczty głównej koszalin