gudaniec cover Ludzie
Fot. Marcin Betliński

DOROTA GUDANIEC. KOBIETA ZE STALI

Ponad 13 godzin zajęło Dorocie Gudaniec ukończenie jednego z najtrudniejszych dystansów triathlonowych – Ironman na Węgrzech. Koszalinianka w kategorii wiekowej 50+ zajęła pierwsze miejsce. Teraz przygotowuje się do kolejnego startu – Triathlonu Santa Monica w Los Angeles, a marzy o udziale w przyszłorocznych mistrzostwach świata.

 

Ironman to zawody triatlonowe organizowane przez World Triathlon Corporation, a uznawane za jedne z najbardziej prestiżowych na świecie, a zarazem najtrudniejszych. Zawodnicy do pokonania mają 3,8 km płynąc, 180,2 km jadąc rowerem i ponad 42 km biegnąc. Imprezy pod szyldem WTC odbywają się oprócz Węgier m.in. w Niemczech, Francji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii. Osoby, które ukończą jeden z tych triathlonów, mogą startować w Mistrzostwach Świata Ironman na Hawajach.

Dorota Gudaniec rok temu brała udział w imprezie na Węgrzech, w mieście Nagyatad. To był jej pierwszy start. W swojej kategorii wiekowej 50+ zajęła pierwsze miejsce. W imprezie uczestniczyły prawie trzy tysiące zawodników, a jedynie pięć procent z nich stanowili profesjonaliści, pozostali to amatorzy.

Starty odbywają się na przemian – kobiety/mężczyźni z podziałem na kategorie wiekowe. Pierwszym etapem jest pływanie. Na Węgrzech zawodnicy musieli pokonać jezioro Gyékényes. – Warunki były naprawdę świetne – mówi Dorota Gdaniec. – Było ciepło i przyjemnie, sędziowie pozwolili pływać bez pianek. To zwiększa wyporność i pozwala zyskać kilka sekund.

Po wyjściu z wody zawodnicy muszą szybko przebrać się i przygotować do jazdy rowerem. Mają do wyboru szosowy bądź górski. Organizatorzy kładą ostry nacisk na bezpieczeństwo zawodników, dlatego każdy musi mieć na głowie kask. Przedwczesne jego rozpięcie bądź zdjęcie może zakończyć się dyskwalifikacją.

Jak mówi pani Dorota, trasy rowerowe wyznaczane są wokół miast i częściowo zamknięte dla ruchu drogowego. Znajdują się na nich punkty techniczne, gdzie zawodnicy mogą się napić i coś zjeść. – Muszę przyznać, że na Węgrzech jechało się bardzo dobrze – opowiada koszalinianka. – Były to cztery pętle, w większości po prostej drodze. Wzniesień nie było prawie wcale. To bardzo ważne – podkreśla. – Znajomi, którzy startowali w imprezie w Niemczech i Francji najwięcej czasu i energii tracili na stromych podjazdach.

DSC_0182

Pani Dorota wspomina, że trasa przebiegała przez malownicze wioseczki, gdzie przed domami siedziały całe rodziny i kibicowały zawodnikom. Warto dodać, że inaczej niż w peletonie – w tej imprezie każdy zawodnik jedzie sam. Odległość pomiędzy nimi nie może być mniejsza niż 10 m. To skutkuje tym, że każdy uczestnik w przypadku jakiejkolwiek awarii może liczyć tylko na siebie.

Ostatni etap imprezy to ponad 42-kilometrowy bieg rozgrywany w centrum miasta. Tutaj zawodnicy mogą się ze sobą komunikować i często na tych ostatnich kilometrach podnoszą się na duchu. – To jest również moment, kiedy kibice są najbardziej widoczni i słyszalni – przyznaje Dorota Gudaniec. – Wtedy to ich doping naprawdę dodaje wiatru w żagle, kiedy nogi stają się ciężkie, oddech przyspiesza i nie ma się siły walczyć. Wtedy „biegnie” już głowa, a nie nogi.

Limit na pokonanie wszystkich trzech etapów zawodów to 17 godzin. Koszalinianka przekroczyła metę triathlonu z czasem 13 godzin 18 minut. Najlepsi na świecie zawodnicy kończą pięć godzin wcześniej. – To był mój pierwszy start na takim dystansie – mówi pani Dorota. – Nie liczyłam na podium, a jedynie na ukończenie zawodów. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie miałam satysfakcji, kiedy podczas uroczystości wręczania medali za mną, z gorszym czasem, stali ludzie dużo ode mnie młodsi.

Dorota Gudaniec, odkąd pamięta, trenowała pływanie. Miłość do triathlonu przekazała jej córka – Katarzyna, która po ukończeniu szkoły sportowej w Koszalinie wyjechała do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Szczecinie. Tam zaraziła się triathlonem. Zdobyła nawet Młodzieżowe Mistrzostwo Polski. – To sport rzadko sponsorowany – opowiada pani Dorota. – Dlatego na zawody woziliśmy Kasię sami. Tam zafascynowała mnie ta atmosfera, ludzie, treningi i przede wszystkim możliwość połączenia sportów, które zawsze lubiłam, czyli pływania i biegania.

Koszalinianka zaczęła od startu w triathlonie rodzinnym. – Teraz kiedy myślę o tej imprezie, to chce mi się śmiać– opowiada. – Musiałam przepłynąć 400 m, 7 km przejechać na rowerze i 2 km biec. Obecnie to dla mnie żaden wyczyn, ale wtedy to było prawdziwe wyzwanie.
Nie chodziło o zwycięstwo, ale o udowodnienie sobie, że można pokonać własne bariery. Od tej pory Dorota Gudaniec zaczęła startować w imprezach triathlonowych. Mąż początkowo tylko jej towarzyszył, pomagał technicznie i wspierał dobrym słowem. Z czasem jednak imprezy stały się pasją ich obojga. Obecnie razem trenują i jeżdżą na zawody.

Jak wyglądają ich treningi? Trzy razy w tygodniu pływają na basenie, biegają i w weekendy jeżdżą na rowerze. Pokonują trasę 80-100 km wokół Koszalina. Oprócz systematycznych ćwiczeń fizycznych, ważne jest również nastawienie psychiczne. – Zawsze trzeba myśleć pozytywnie – radzi triathlonistka. – Naprawdę nie jest trudno się załamać, jadąc siedem godzin na rowerze w 36 stopniach Celsjusza, bez możliwości rozmowy z kimkolwiek.

Ciężka praca zaowocowała: Dorota Gudaniec stanęła na podium jednego z bardziej wymagających dystansów – Ironmana.

Co dalej? Obecnie państwo Gudaniec przygotowują się do startu w Triathlonie Santa Monica w Los Angeles na dystansie o połowę mniejszym niż Ironman. Jak zdradza pani Dorota, w przyszłym roku ponownie chce wystartować na pełnym dystansie Ironman w Szwecji i zakwalifikować się do startu w Mistrzostwach Świata na Hawajach. To jest jej cel, ale również wielkie marzenie.

Dorota Gudaniec, 08.05.2016, triathlon, ironman fot. Marcin Betliński (4)