cover Kultura, Przyjemności

MIX BIZNESU I SZTUKI

Przez długie lata swymi pracami wystawianymi oraz sprzedawanymi w Polsce i poza granicami kraju promowali Koszalin, ale Koszalin zdawał się ich nie zauważać. Miniony rok przyniósł radykalną odmianę sytuacji. Urszula Kurtiak i Edward Ley zebrali szereg prestiżowych nagród, a jedną z nich był Laur MADE IN KOSZALIN 2015 w kategorii „Biznes – produkty znane w kraju i na świecie”. I jak podkreślają, cenią ją nie mniej niż fakt znalezienia się z tytułem National Public Champion w ścisłym finale konkursu na najlepszą firmę Europy.
Zostać polskim reprezentantem w finale konkursu European Business Awards 2014/15 to ogromne osiągnięcie. Ocenie podlegało bowiem prawie 24 tys. przedsiębiorstw zatrudniających łącznie 2,7 mln osób i z obrotami rocznymi 1 bln euro. Koszalińskie Wydawnictwo Artystyczne Kurtiak i Ley było najmniejszym z nich.
Edward Ley komentuje: – Jest wiele konkursów, do których można się samemu zgłosić. Ale nie do tego! Organizatorzy mają grono sędziów, którzy myszkują po całej Europie i z kilkuset tysięcy firm wybierają 24 tysiące. Później spośród nich wybierają 700, a z tej liczby do finału – po jednej z każdego państwa. W skali europejskiej nie wygraliśmy, ale miło było się znaleźć jak równy z równym wśród gigantów zatrudniających nawet po 40 tysięcy pracowników.
Również do konkursu MADE IN KOSZALIN Wydawnictwo Artystyczne Kurtiak i Ley zostało zgłoszone bez wiedzy jego współwłaścicieli. Urszula Kurtiak mówi: – Byliśmy naprawdę zaskoczeni nominacją do nagrody, bo dotychczas mogliśmy służyć za żywą ilustrację powiedzenia, że najtrudniej być prorokiem we własnym kraju. „To Edward, a to Ula, wszyscy ich znamy, oni robią książki” – najwyżej tak o nas mówiono w Koszalinie. Mało kto miał świadomość, czym jest nasza praca i jakie książki opuszczają wydawnictwo. Dlatego Laur, jaki nam wręczono z okazji Forum MADE IN KOSZALIN, bardzo sobie cenimy. Świadczy on o tym, że także lokalne środowisko nas docenia. To, że otrzymamy tę nagrodę, nie było dla nas wcale oczywiste, bo Koszalin ma wiele firm, które są jego doskonałymi wizytówkami w kraju i za granicą.

 

william_shakespeare-as_you_like_it-exclusive_book
POWRÓT DO ŹRÓDEŁ

To tyle o nagrodach za osiągnięcia biznesowe, bo przecież Wydawnictwo Artystyczne Kurtiak i Ley to przede wszystkim sztuka. Sztuka pięknej książki, do której powstania konieczne jest połączenie kreatywności, ogromnej wiedzy na temat materiałów, tradycji drukarskich i introligatorskich, szlachetnego rzemiosła i rozlicznych technik plastycznych. W efekcie rodzą się przedmioty unikatowe: z użyciem wyjątkowego papieru, jedwabiu, szlachetnych skór, ręcznie składane, ręcznie zdobione, ręcznie oprawiane. Nawet jeśli dany tytuł wychodzi nie w jednym, ale w większej liczbie egzemplarzy, każdy z nich jest nieco inny.
O ile wytwór materialny to jawny, naoczny ślad działalności konkretnego artysty, trudniejsze do uchwycenia jest to, co pozostaje w sferze niematerialnej. Na przykład przekazywanie w sztafecie pokoleniowej tradycji rzemiosła artystycznego. Dla odrodzenia się w Polsce introligatorstwa jako dziedziny artystycznej wydawnictwo Urszuli Kurtiak i Edwarda Leya ma ogromne zasługi.
Kiedy startowało ono w 1989 roku, introligatorstwo było w Polsce utożsamiane wyłącznie z „usługami dla ludności”: oprawami prac dyplomowych, roczników czasopism na użytek bibliotek, czasami wtórnymi okładkami zniszczonych książek. Do tego byle jakie materiały, w większości sztuczne. Swoją aktywność zawodową kończyli wtedy ostatni przedwojenni mistrzowie fachu, pamiętający lepsze czasy, subtelniejsze materiały i bardziej złożone metody pracy. Młodsi nie mieli już tego kunsztu. Zawód introligatora (tak jak krawca czy szczotkarza) długo był traktowany jako narzędzie resocjalizacji pensjonariuszy zakładów karnych. Na finezję nikt nie miał czasu ani ochoty – uczono ich absolutnych podstaw, by po odsiedzeniu wyroków mieli się jak życiowo zaczepić na wolności. Trudno się dziwić, że fach podupadł.
W takiej rzeczywistości Urszula Kurtiak i Edward Ley założyli wydawnictwo, którego sukces zależał od powrotu do najlepszych tradycji introligatorstwa. Studiowali źródła, szukali inspiracji za granicą, eksperymentowali. Sami się uczyli i uczyli innych. W konsekwencji do rąk klientów zaczęły docierać z Koszalina książki, z których każda jest wyjątkowa. A wspólnicy coraz częściej wracali z targów z wyróżnieniami, dyplomami i medalami. Ile ich było dotąd – trudno zliczyć.

Lec-Myśli-nieuczesane

GLORIA ARTIS

W uznaniu artystycznego kunsztu Urszula Kurtiak i Edward Ley zostali w 2015 roku odznaczeni przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego medalem Gloria Artis. To najwyższe odznaczenie przyznawane w Polsce twórcom. – Dla nas to powód do dumy, ale również potwierdzenie, że to co wypełniło nasze życie niemal całkowicie, miało sens – mówi pan Edward. Pani Urszula dodaje: – Cały czas w naszej pracowni rodzą się nowe sposoby zdobienia Codziennie jest kilka, kilkanaście zadań – takich, jakich nie było wczoraj i nie będzie jutro. Każda praca jest wyzwaniem. Każda wymaga kreatywności. W związku z tym rodzą się różne pomysły na oprawę i formę książki. W minionym roku (2015 – przyp. red.) wymyśliliśmy sobie na przykład książkę rzeźbioną. Rzeźba w papierze! Żadnych mechanicznych narzędzi, gdyż papier by się natychmiast spalił. Wyłącznie delikatne dłutka i setki godzin benedyktyńskiej pracy artysty. Ta pierwsza na świecie książka rzeźbiona powstawała trzy miesiące.

Inna ubiegłoroczna nowinka to książka-obraz, którą umieszcza się w specjalnej skrzyneczce – ramie stanowiącej rodzaj passe-partout. Można ją wyjąć, poczytać i włożyć z powrotem. Każdy z 48 egzemplarzy jest unikatowy, bo każdy ma inną kolorową oprawę. Osoba niezorientowana mogłaby się śmiało pomylić i wziąć tak „wystawioną” książkę po prostu za oryginalny w formie obraz.

Urszula Kurtiak komentuje: – Znajdujemy nowe przestrzenie funkcjonowania książki. Poza luksusowością znajdujemy inne powody, dla których ludzie chcą książkę posiadać. I robimy to niejako w opozycji do książki cyfrowej, którą również cenimy i której sami na co dzień używamy. Książka cyfrowa to coś właściwie niematerialnego. Można ją ściągnąć z Internetu, przeczytać i nie pozostaje po tym procesie żaden konkretny ślad. Fascynujące jest to, że możemy obserwować zachodzącą na naszych oczach rewolucję technologiczną, lecz nasz świat to poszukiwania w obrębie książki tradycyjnej, także sięganie do jej korzeni. Na przykład po formę zwoju. Zanim jednak powstała w wydawnictwie taka książka, wcześniej były studia źródeł, długie przygotowania. Wszystko tu ma znaczenie – choćby kierunek układania się pasemek papirusu, który decyduje o tym, jak będzie się zwijał zwój.

 

 

img (121 of 482)

SKARBY „DOMOWEJ PIWNICZKI”

Odbiorcami dzieł Wydawnictwa Artystycznego Kurtiak i Ley są koneserzy. Ludzie przy tym zamożni, gdyż produkt luksusowy, którego wytworzenie zajmuje setki godzin pracy i wymaga od twórcy przygotowania artystycznego, musi kosztować.
Kosztowne jest również poszukiwanie nabywców, bo polega ono głównie na systematycznej obecności na rozmaitych specjalistycznych targach i prezentacjach. Jak obliczyli Urszula Kurtiak i Edward Ley, trzy miesiące każdego roku spędzają w drodze – na wystawach, targach, pokazach. Bywały lata, że co roku odwiedzali wszystkie najważniejsze imprezy księgarskie na świecie: Warszawa, Frankfurt, Chicago, Goeteborg, Chiny, Indie, Abu Dhabi, Buenos Aires, Francja, Hiszpania, Anglia…

Obecność na nich nie oznacza automatycznie sprzedaży. To raczej zaznaczanie swego istnienia i swoiste edukowanie rynku. Goście odwiedzający stoisko oficyny częstokroć po raz pierwszy dowiadują się o tym, że w Polsce istnieje takie wyjątkowe wydawnictwo i że istnieje takie miasto jak Koszalin. Zamówienia na książki albo unikatowe oprawy przychodzą zaś niespodziewanie i spod czasami zaskakujących adresów. – Wykonywaliśmy prace, które trafiały do rąk papieży, prezydenta Polski, innych dostojników. Ale niezależnie od tego, kto jest odbiorcą, każda była jedyna w swoim rodzaju – mówi Edward Ley.

Każda książka to ogromny wkład wysiłku i czasu. Jak później rozstać się z tak szczególnym przedmiotem? – Wszystkie prace dokumentujemy fotograficznie, zanim trafią do odbiorców. W wydawnictwie pozostaje więc dokładne ich dossier. Żona ma jednak takie miejsce w domu, gdzie gromadzi te książki, z którymi nie chce się rozstać pod żadnym pretekstem. To coś na kształt domowej piwniczki szlachetnych win. Naruszamy ją rzadko i tylko z ważnych powodów. Sami, choć jesteśmy twórcami tych szlachetnych przedmiotów, ulegamy ich urokowi – mówi Edward Ley.

Urszula Kurtiak kwituje: – Jesteśmy czasami pytani, czy naszym zdaniem książka drukowana przetrwa. Oczywiście, że przetrwa, ale będzie to książka artystyczna. To tak jak z wieloma technikami graficznymi: drzeworytem, litografią, stalorytem. One kiedyś miały walor użytkowy, bo służyły na przykład do ilustrowania druków. Z czasem technologie się zmieniły i wyparły w drukarniach te stare metody zdobienia. Ale one przetrwały, a wręcz się udoskonaliły, uszlachetniły. Wciąż się ich naucza oraz stosuje. Stały się wartościami samoistnymi. Wobec rewolucji informatycznej nie inaczej stanie się z książką.

 

Tekst ten jest wersją artykułu poświęconego Wydawnictwu Artystycznemu Kurtiak i Ley, jaki ukaże się wkrótce w najnowszym „Almanachu koszalińskiej kultury”. Premiera „Almanachu” odbędzie się 30 marca br.