z żoną Ludzie, Temat z okładki
Foto: Alla Boroń

Mikroserwis – Sprawdzony partner biznesowy

Piętnaście lat temu porzucił bezpieczny etat urzędnika i zamienił go na własną firmę. Jak przyznaje, po drodze bywało trudno. Zawsze jednak mógł liczyć na wsparcie żony i współpracowników. Aż doszedł do momentu, że z dobrze zakorzenionego już na rynku Mikroserwisu wypączkowała nowa firma – Business Software, która działa na niezwykle innowacyjnym i wymagającym rynku inteligentnych rozwiązań wspierających zarządzanie. O biznesie, społecznym zaangażowaniu i etosie przedsiębiorcy rozmawiamy z prezesem Robertem Bodendorfem.

W jakim stopniu to, co udało się Panu osiągnąć z Mikroserwisem, jest dla Pana satysfakcjonujące?
– Sukces firmy to ogromna satysfakcja. Zakładaniu Mikroserwisu towarzyszyły rozmaite obawy. Nie miałem dużego kapitału, żadnej pozycji na rynku. Można powiedzieć, że startowałem od zera. Firma przetrwała, wyszła obronną ręką z wielu opresji, stale się rozwija. Czuję się z tego dumny.
– To była pierwsza Pana praca w życiu?
– Nie. Zawodowo pracuję już 25 lat. Przez pierwsze 10 lat pracowałem jako urzędnik, równolegle studiowałem. Później rozpocząłem działalność gospodarczą. Przez jakiś czas zajmowałem się dwiema rzeczami na raz.

WYZWANIE SAMODZIELNOŚCI

– To może czytelników zaskoczyć, bo od zawsze jest Pan kojarzony jako przedsiębiorca i osoba promująca prywatną przedsiębiorczość.
– Praca etatowa miała swoje niezaprzeczalne zalety. Przede wszystkim gwarantowała stabilne wynagrodzenie, czego w działalności gospodarczej długo nie osiągałem. Nie dawała mi jednak takich możliwości rozwoju, jakie stworzyła mi firma, a właściwie jakie sam sobie stworzyłem. Dlatego zdecydowałem się odejść z etatu na rzecz własnej działalności. To jest zawsze ryzyko, bo interes może się udać lub nie. Ale ja czułem, że tylko w ten sposób spożytkuję całą swoją energię i pomysły.

– Po jakim czasie od startu firmy poczuł się Pan znowu w pełni bezpiecznie?
– Zajęło mi to o wiele więcej czasu, niż zakładałem. Poczucie względnej pewności i stabilności przyszło po paru dobrych latach. Tym bardziej smakuje satysfakcja z tego, co Mikroserwis osiągnął. Obsługa klientów jest na wysokim poziomie, klienci ufają nam i mają poczucie, że współpracują z dobrym partnerem. A my robimy wszystko, by oni stale mieli podstawy, aby o nas dobrze mówić.

– Na początku był handel sprzętem komputerowym…
– Zastanawialiśmy się, co zrobić, aby zaistnieć na rynku. Byłem wtedy nikomu nieznanym informatykiem, zamierzającym świadczyć usługi firmom i instytucjom. Rozpoznawalność chcieliśmy uzyskać dzięki sklepowi komputerowemu, bo dawał on okazję do kontaktów z mieszkańcami Koszalina. Pomysł się sprawdził. Poznawaliśmy pracowników i właścicieli firm. Z czasem ci, którzy kupowali u nas komputery, zaczęli zgłaszać się z rozmaitymi zapytaniami – na przykład o to, czy jesteśmy w stanie stworzyć im w firmie sieć komputerową, czy możemy całą obsługę informatyczną wziąć na siebie i wreszcie, czy damy radę wdrożyć system finansowo-księgowy. To był przełom. Przybywało zleceń i klientów. W końcu zaczęliśmy pracować dla firm produkcyjnych.

– To największy stopień trudności z punktu widzenia wymagań informatycznych.
– Zrezygnowaliśmy wówczas z handlu komputerami do użytku domowego, tym bardziej że ten rynek zdominowały sieciowe markety i Internet. Jednak ważniejszym powodem było to, iż zaczęliśmy pozyskiwać coraz to większe, bardziej prestiżowe firmy do obsługi. Kiedy zyskaliśmy ich tyle, że pozwalało nam to na swobodne funkcjonowanie, zrezygnowaliśmy ze sprzedaży detalicznej. Kontynuowaliśmy sprzedaż dla firm. I tak jest dotąd, bo nadal dostarczamy sprzęt do firm i instytucji.

Naszym atutem jest umiejętność spojrzenia z przynajmniej dwóch punktów widzenia:
informatycznego i technologicznego. Klient wie,
że odnajdujemy się w jego świecie i to docenia.

ROZWÓJ

– Na rynku jaki Państwo wybrali, konkurencja jest ogromna. Co było czynnikiem Państwa sukcesu?
– Ciągle się uczyliśmy. Na początku wdrażaliśmy wyłącznie oprogramowanie firmy Comarch, której certyfikat zdobyliśmy. Zyskiwaliśmy doświadczenie na szkoleniach, jak i u klientów. Oferta Comarch jest bardzo szeroka, więc i my włączaliśmy do naszej oferty coraz więcej ich produktów. Wraz z rosnącym doświadczeniem, mogliśmy realizować coraz większe instalacje. Wdrożenie systemów Comarchowych polega na tym, że poza instalacją programu, trzeba go skonfigurować tak, by był optymalnie dostosowany do potrzeb klienta. Później trzeba szkolić użytkowników. A na koniec większość klientów oczekuje naszego wsparcia po zakończeniu wdrożenia, ponieważ chcą mieć zarówno gwarancję stabilnego funkcjonowania oprogramowania, jak i chcą korzystać z naszych pomysłów na usprawnianie pracy oraz na rozwój biznesu przy wykorzystaniu narzędzi informatycznych.

– Takie wdrożenia poprzedza dokładna analiza potrzeb przedsiębiorstwa.
– Klienci często nam mówili, że program im odpowiada, ale oni chcieliby dodać coś jeszcze. Comarch tego już nie zapewniał, więc zastanawialiśmy się, co z tym począć. Mieliśmy do wyboru: stworzyć własne elementy albo kupić licencje od innych dostawców oprogramowania. Podjęliśmy wyzwanie i sami zaczęliśmy tworzyć kolejne moduły. W pewnym momencie nasza nakładka na standardowy program sprzedażowy stała się rozbudowanym systemem do obsługi hoteli. Obecnie nosi on nazwę Biznes Hotel. Początkowo miał to być jedynie graficzny moduł do odnotowywania rezerwacji w recepcji. Rozwinął się jednak w system obsługujący cały obiekt hotelarski, łącznie z każdym rozliczeniem dokonywanym w hotelu, zarządzaniem bazą zabiegową lub SPA, a także gastronomią.

– Sprzedaje się?
– Tak, ponieważ handlujemy nim nie tylko my, ale także nasi partnerzy. Sprzedaje się w niemal całej Polsce. Jest to bardzo satysfakcjonujące. Jeden z naszych klientów ma w hotelu kino. Nie jest to co prawda, wielka sala kinowa, jednak rezerwacja miejsc zachodzi dzięki naszemu systemowi hotelowemu. Między innymi to pokazuje, że nasze systemy są elastyczne i dostosowywane indywidualnie do potrzeb klienta.

– Na uroczystości z okazji 15-lecia Mikroserwisu trzy duże koszalińskie firmy produkcyjne – Nordglass, MPS i grupa okienna Jarosława Loosa – udzieliły Państwu pełnej rekomendacji. Ale kto jako pierwszy skorzystał z Państwa usług?
– Pierwszy był MPS. Dyrektor finansowy MPS, pan Franciszek Bratko, prowadził rozmowy z wieloma firmami o profilu takim jak nasz. Jednak gdy zobaczył nas – bez doświadczenia co prawda, ale zapalonych do pracy, pełnych pomysłów i gotowych na nowe wyzwania – zaryzykował i wybrał naszą ofertę. Przyjął słuszne założenie, że dla innych MPS byłby jedną z wielu obsługiwanych firm, a dla nas był „numerem jeden”. Ponadto nie bez znaczenia był fakt, że jesteśmy firmą koszalińską. MPS nam zaufał, a my odwdzięczamy się im już paręnaście lat. Na coraz wyższym poziomie zaawansowania obsługi. Z początku serwisowaliśmy tylko komputery. Teraz pod naszym nadzorem znajduje się wszystko: komputery, serwery, sieci, jak również wszystkie systemy informatyczne, łącznie z ARB, a także raporty i analizy dla kierownictwa.

– Oprogramowanie stosowane w firmach produkcyjnych szybko ewoluuje. Na dokładkę, klienci chcą mieć rozwiązania „uszyte” pod swoje konkretne zapotrzebowanie. To dla firm takich jak Mikroserwis duże wyzwanie.
– Klienci chcieliby otrzymać program, który mogą szybko zainstalować, po czym natychmiast przystąpić do pracy na nim. Ale jednocześnie chcą, by to oprogramowanie było dostosowane do ich konkretnych potrzeb. Tego często połączyć się nie da, przynajmniej szybko. Szukamy więc kompromisów. W takich przypadkach instalujemy programy gotowe, często stworzone przez nas wcześniej, a następnie do tego co już istnieje, dopisujemy elementy, które zaspokajają konkretną potrzebę klienta. Jest to możliwe dzięki temu, że wśród pracowników mamy zarówno programistów, jak i osoby, które wcześniej zarządzały informatyką w różnych firmach. Jest to kilku byłych menedżerów IT, którzy nie tylko zajmowali się administrowaniem systemami, ale także mieli pełną wiedzę o procesach biznesowych i technologicznych w przedsiębiorstwie. Mając taki zespół, możemy spojrzeć na stawiane przez naszych klientów wymagania przynajmniej z dwóch punktów widzenia. Czyli od strony technologicznej, od strony oprogramowania, ale także od tej typowo biznesowej. Myślę, że tym właśnie zdobywamy zaufanie odbiorców. Klient rozmawiając z nami wyczuwa od razu, że rozmawia z kimś, kto odnajduje się w jego rzeczywistości. Jesteśmy więc traktowani jak partnerzy biznesowi, a nie wyłącznie jako wykonawcy serwisu. To nas cieszy. A mnie cieszy, że zespół ma właśnie taki profil kompetencji.

rozkładówka

WSPARCIE

– Podkreślał Pan podczas rocznicowej uroczystości, że na początku bardzo pomagała Panu małżonka. Jaka była jej rola?
– Żona była dla mnie ogromnym wsparciem. Cała koncepcja Mikroserwisu powstała w czasie naszych długich rozmów. Dużo opowiadałem jej o moich wizjach, a że żona czuła, z jakim przekonaniem i pasją o tym mówię, słuchała mnie i podpowiadała również swoje pomysły. Była przy tym bardzo cierpliwa. Najważniejsze było to, że wyrażała krytyczne uwagi, przez co sprowadzała mnie na ziemię. Samo to, że opowiadałem małżonce o swoich pomysłach już pewne rzeczy porządkowało. Układałem je sobie w głowie i weryfikowałem.

– Myślenie na głos?
– Tak, głośne myślenie z przytakiwaniem lub zaprzeczaniem. Można więc powiedzieć, że żona odgrywała rolę doradczo-konsultingową. Nie wiem, ile tysięcy serwetek zarysowaliśmy notatkami z naszych rozmów, bo rozmawialiśmy o tym w różnych sytuacjach, także będąc w restauracji lub kawiarni. Rozrysowywaliśmy pomysły na strukturę organizacyjną, marketing, produkty, pomysły na sprzedaż. Mogłem na żonę liczyć we wszystkich trudnych momentach rozwoju Mikroserwisu, bo naturalnie i takie też były. Pomagała mi wyciągać wnioski na chłodno i nie poddawać się emocjom.

– W pewnym momencie zajął się Pan intensywnie działalnością społeczną. Rozwijał Pan, jako prezes rady oddziału, Północną Izbę Gospodarczą w Koszalinie. To musiało oddziaływać na funkcjonowanie firmy.
– To był rok 2011. Rzeczywiście pracy społecznej poświęcałem dużo czasu. Uświadomiłem sobie wtedy, że w tej sytuacji sam już nie będę w stanie firmą zarządzać. Postanowiłem zrobić małą rewolucję i do Mikroserwisu dołączyć dwóch wspólników – ludzi, do których mam ogromne zaufanie. Jeden to wybitny specjalista od zagadnień bezpieczeństwa danych – Sebastian Możejko. Drugi to Jakub Talewski, który wcześniej przepracował 10 lat w Mikroserwisie. Dołączyli do zarządu Mikroserwisu, a ja postanowiłem wydzielić segment programistyczny do innej spółki. Nazwałem ją Business Software.

SPECJALIZACJA

– W jakim kierunku idzie Business Software?
– Z punktu widzenia przeciętnego użytkownika komputera, informatyk jest informatykiem. Jednak z punktu widzenia informatyki dzielimy się na wiele profesji. Programista a informatyk to zupełnie inne specjalizacje. Programista może nie wiedzieć, jak naprawić sprzęt, a „sprzętowiec” może nie wiedzieć, jak pisać kod programu. Dlatego postanowiłem, że to co nam dobrze wychodziło w Mikroserwisie, czyli obsługa firm i wdrażanie programu Comarchu (robimy to dobrze od strony konfiguracyjnej i serwisowej), będziemy kontynuować, nie mieszając w to programowania. Zależało mi na tym, by programiści skupili się wyłącznie na oprogramowaniu. To się sprawdza, bo także kręgi klientów są nieco inne dla obu tych działalności. Mikroserwis jest firmą działającą lokalnie. Obsługuje klienta, do którego musi pojechać przynajmniej raz na dwa tygodnie. Z kolei firma Business Software może tworzyć oprogramowanie dla firmy z Krosna lub Katowic i nie ma tutaj żadnego problemu. Tym bardziej, że mamy marzenia, by tworzyć programowanie na rynek niemiecki.

– Skąd są tematy do prac programistycznych? Czy wynikają one z obserwacji potrzeb klientów? A może dostrzegając jakieś nisze na rynku, próbują Państwo swoimi programami je wypełniać?
– To jest tak po połowie. Na przykład program Biznes Hotel powstał na potrzeby konkretnego obiektu. Ponieważ mamy w rodzinie pewne doświadczenie hotelarskie, zaczęliśmy myśleć o czymś więcej niż tylko proste narzędzie dla recepcji. Przydało mi się również moje wykształcenie, bo jeden z dyplomów jakie posiadam, odnosi się do zarządzania obiektem hotelarskim. Stworzyliśmy produkt uniwersalny, który dobrze przyjął się na rynku.

– Podkreśla Pan, że „zakochał się” kiedyś w rozwiązaniach klasy Business Inelligence i że chciałbym się Pan realizować w tym obszarze. Dla laika brzmi to bardzo tajemniczo. O czym mowa?
– Systemy informatyczne są tworzone głównie pod kątem użytkownika, który wprowadza dane. Są optymalizowane wewnętrznie (cały kod źródłowy, struktura bazy danych) pod kątem jak najszybszego wprowadzenia danych, aby mogły być w systemie przetwarzane. Natomiast Business Intelligence to rozwiązania, które „wyciągają” dane z systemów i porządkują je w określony sposób. To pozwala na szybkie pozyskiwanie informacji w postaci raportów i analiz, czyli danych potrzebnych do podejmowania optymalnych decyzji przez menedżerów. Służą kontrolingowi – analizie biznesowej. Podsumowując: z wielu miejsc, gdzie są zgromadzone dane, pobieramy je, przetwarzamy i w postaci zagregowanej oddajemy do dyspozycji użytkownika. Dzięki technologiom, które stosujemy, trwa to ułamki sekund. Tradycyjną drogą także dałoby się to zrobić, ale w dużo dłuższym czasie.

– Jak się domyślam, w tym momencie następuje zindywidualizowanie programu.
– Tym się właśnie charakteryzujemy, że każde rozwiązanie poprzedza bardzo dokładne rozpoznanie, a każde wdrożenie to proces bardzo indywidualny. Pewna wiedza oraz platforma są już wcześniej przygotowane i je instalujemy, ale kluczowe aspekty powstają w konfrontacji z potrzebami klienta.

– Zyskuje Pan bezcenne doświadczenie, obserwując zarządzanie w bardzo zróżnicowanych środowiskach, bo musi Pan – zanim stworzy określone zindywidualizowane narzędzie – dobrze poznać firmę, jej swoiste obszary i potrzeby konkretnego menedżera.
– Przy każdym wdrożeniu uświadamiam sobie, jak mało wiem… Fascynujące jest to, że mogę poznawać różne podejścia do zarządzania – ludźmi, danymi, finansami, inwestycjami, sprzedażą. Nasze systemy pozwalają na poznawanie coraz to innych sposobów na zarządzanie przedsiębiorstwem. Jest też druga „działka”, która bardzo mnie interesuje – zarządzanie informacją. Mamy takie wdrożenia. Naszym celem jest wtedy stworzenie jednego systemu gromadzącego wszelkie dane w przedsiębiorstwie – niezależnie czym one są: dokumentem wewnętrznym, informacją od klienta, danymi księgowymi itd. Takie wdrożenia odbywają się głównie w firmach produkcyjnych, gdzie obok głównego procesu są też działania poboczne jak kontrola jakości czy serwis techniczny, w których szybkość obiegu informacji i trafność podejmowania decyzji oraz analizy zadań serwisowych jest bardzo ważne dla funkcjonowania całej firmy.

– Narzędzia wspomagające zarządzanie stale się rozwijają, a dostosowanie ich do konkretnego klienta to wciąż kluczowe zadanie. Menedżerowie podkreślają, że nie wszystkie systemy zarządzania pochodzące z Zachodu lub Azji przyjmują się w Polsce. Z tego wniosek, że oryginalne, dostosowane do określonych realiów, łączenie wiedzy o zarządzaniu, wiedzy informatycznej i o zarządzaniu informacją ma przed sobą przyszłość.
– Wykorzystujemy ideologie typu Kaizen, uczymy się ich, próbujemy przenosić do naszych firm. Czasami rzeczywiście się okazuje, że są one dostosowane wyłącznie do realiów dużych korporacji. A my mamy nadal do czynienia z produkcją raczej w mniejszej skali i o mniejszej powtarzalności. Ważną kompetencją staje się w tej sytuacji elastyczność menedżerów. Do podejmowania słusznych decyzji w krótkim czasie potrzebują oni wiarygodnych danych, przetworzonych pod pożądanym kątem. I tu pojawia się pole do popisu dla nas, ludzi tworzących rozwiązania Business Intelligence. Niejednokrotnie w krótkim czasie zmieniamy zasady funkcjonowania systemu, bo firma tak się dynamicznie rozwija, że musimy dotrzymać kroku tym przekształceniom. To wymaga od nas ciągłego zaangażowania w każdą firmę. Czujemy się potrzebni i związani z klientem, a on z nami. Jeśli odbywa się to na zasadach partnerskich, jest twórcze, przynosi korzyści obu stronom.

ETOS PRZEDSIĘBIORCY

– Jak już wspomnieliśmy, ma Pan w sobie żyłkę społecznika. To w dużym stopniu Pana zasługa, że Północna Izba Gospodarcza w Koszalinie rozwinęła się w organizację bardzo aktywną i licząca się w środowisku. Czasami można było odnieść wrażenie, że więcej czasu poświęcał Pan Izbie niż własnemu przedsiębiorstwu.
– W instytucje otoczenia biznesu jestem zaangażowany od wielu, wielu lat – m.in. w inicjatywę Made in Koszalin. W 2011 podjąłem się wyzwania rozwijania koszalińskiego oddziału Północnej Izby Gospodarczej. Faktycznie zaangażowałem się w to mocno kosztem i firmy, i rodziny. Ale miałem wielką satysfakcję z tego, co się działo z Izbą. W ciągu roku prawie potroiła się liczba członków. Izba powodowała, że firmy się ze sobą poznawały, nawiązywały kontakty biznesowe, zawiązywały się przyjaźnie. To dawało mi jeszcze większą energię i doping, aby jeszcze bardziej się w to angażować. Izba stała się również aktywna w obszarze ogólnospołecznym. Organizowaliśmy wiele akcji dla społeczności lokalnej. Można tu wspomnieć „Koncert nad wodą”, akcje charytatywne, współpracę z Towarzystwem Przyjaciół Dzieci, czy z innymi organizacjami, którym pomagaliśmy zorganizować spotkania i świąteczne prezenty dla dzieci – w tym z rodzinnych domów dziecka i rodzin zastępczych.

– Obecnie Pana aktywność w zakresie promowania przedsiębiorczości przyjęła inną formę – zaangażowania politycznego.
– Tak, ale wciąż jest to walka o etos przedsiębiorcy, o to by przedsiębiorca był lepiej postrzegany w oczach całego społeczeństwa. Od lat próbuję przekonywać otoczenie, że przedsiębiorca w aspekcie ekonomicznym i gospodarczym jest filarem społeczeństwa i należy mu się większe uznanie niż jest to w tej chwili. Sukces gospodarczy, który budują przedsiębiorcy, przynosi korzyść wszystkim.

– W Koszalinie około 9 tysięcy osób prowadzi działalność gospodarczą, w większości jednoosobowo. Ale jednocześnie żywy jest wciąż stereotyp „prywaciarza”. Jak go zwalczyć?
– Każdy, kto tak lekceważąco się wypowiada na temat przedsiębiorców, zmieniłby zdanie, gdyby sam zaczął pracować na własny rachunek. Uświadomiłby sobie, że działalność gospodarcza to stałe ponoszenie ryzyka, ciężka praca, odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za pracowników. Do tego stała niepewność, wynikająca z rozbieżnych interpretacji prawa. I właśnie dlatego, między innymi by upraszczać prawo, potrzebna jest w parlamencie reprezentacja przedsiębiorców.

– Czy jest Pana zdaniem szansa na to, by już w najbliższych wyborach coś się zmieniło?
– Mam nadzieję, że w Sejmie przybędzie przedsiębiorców, prawników-praktyków oraz ekonomistów-praktyków, którzy mieli kontakt z realnym funkcjonowaniem gospodarki. Jakie będą wyniki wyborów, tego nikt nie wie. Ja jednak wierzę głęboko w to, że nastąpi zmiana. Wierzę w Polaków jako ludzi zaradnych i przedsiębiorczych. Polscy przedsiębiorcy radzą sobie nieźle. Są w stanie radzić sobie jeszcze lepiej, pod warunkiem że rządzący będą słuchać głosu przedsiębiorców i ekonomistów. W szczególności tych ekonomistów, którzy dowodzą, że liberalizacja rynku, więcej wolności gospodarczej, mniej interwencjonizmu państwa, prostsze i niższe podatki to najwłaściwsza droga.

– Jakie odebrał Pan sygnały ze środowiska, kiedy zdeklarował się jako przedsiębiorca wchodzący w politykę? To wciąż nieczęsta postawa.
– Sygnały były bardzo różne. Wiele ciepłych, ale wiele również komentarzy krytycznych. Ja jestem jednak przekonany, że postulaty, które głoszę i zasady, jakimi się kieruję od lat, to właśnie sposób na usprawnienie gospodarki i poprawienie warunków prowadzenia działalności gospodarczej w naszym kraju. Polityka, kiedy spojrzeć na nią z właściwego punktu widzenia, powinna być czymś rozwojowym, wymagającym dużej wiedzy i świadomości. Niestety, nasi politycy swoimi postawami zniechęcają do zaangażowania politycznego. Stąd generalne przyzwolenie społeczeństwa na bylejakość, na nic nierobienie polityków, na to, by zamiast rozwiązywaniem faktycznych problemów, zajmowali się rzeczami mało istotnymi. Tymczasem polityka jest pracą i trzeba ją traktować tak poważnie, jak ja traktuję swoją firmę.